List napisał Stanisław Ćwikła do swojej mamy, Marii Ćwikłowej, dn. 09 marca 1951 r. z Koszalina, gdzie przebywał na ćwiczeniach wojskowych.
Koszalin, 9.III.51
Najdroższa Moja Mamusiu!
Właśnie przed chwilą otrzymałem list od Mamusi. Nawet zdziwiłem się, że tylko 2 dni szedł do Koszalina. Z moich dotychczasowych listów i kartek mogła Mamusia wyrobić sobie nie bardzo jasny może obraz mojego życia. Dlatego dziś piszę o wszystkim systematycznie jak wygląda mój dzień w wojsku.
Rano wstajemy przed 7-mą. Mycie, golenie (częste, bo musi człowiek „trzymac fason”), ścielenie łóżka „w kostkę” i przed wpół do ósmej wychodzimy na śniadanie do Krusz?. Śniadanie w/g wyboru. Ja piję 2 garnuszki gorącego mleka i jem 2 bułki z masłem. Trzecią bułkę zabieram ze sobą na drugie śniadanie. Śniadanie takie kosztuje 1,55 zł. Punkt o 8-mej zaczyna się praca. Koledzy ida na 2-gie piętro do Prokuratury, a ja na pierwsze piętro do Sądu. Przez cztery dni mieliśmy tzw. „prasówkę”, tj. czytanie mów Bieruta i Minca. Praca w biurze trwa do 3-ciej. W Sądzie jest 3 Sędziów prawników zawodowych. Jeden z nich to szef (major), drugi kapitan a trzeci porucznik. Ja urzęduję w jednym pokoju z porucznikiem. Fajny z niego chłop, skończył uniwerek w Poznaniu w roku 1948. Młody inteligentny. Praca moja ma polegać na protokołowaniu podczas rozpraw i innych sądowych kawałkach. Dotychczas jednak rozpraw nie było. Mają się zacząć w poniedziałek. Narazie przesłuchujemy świadków. Oprócz tego jest całe biuro, w którym prowadzi się sekretariat. O godzinie 3-ciej koniec roboty i jazda na obiad. Obiady są naprawdę pierwszorzędne. Zawsze mięso (dla mnie oczywiście kotlet wieprzowy i wątróbka – to raj!) i na trzecie danie kompot. Obiad kosztuje od 3.1 do 3.5 zł. Po obiedzie wracamy do mieszkania, sprzątamy i palimy w piecu. z tym piecem to jest kłopot, bo nie chce się dobrze palić. Jeden z kolegów zresztą się tym wyłącznie zajmuje. Musi Mamusia wiedzieć, że pracę mamy podzieloną. Ja mam „referat” krawiecki, tzn. przyszywam guziki, zdłużam spodnie i rękawy, a nawet wymyśliłem dla jednego kolegi, który jest plutonowym, nowy sposób zrobienia „belek” na naramienniki z tasiemek od kalesonów. Przed kolacją musimy prawie zawsze iść do porucznika, który mieści się tu i grać z nim w szachy. Zabiera to trochę czasu, ale w wojsku zaproszenie to to samo co rozkaz. Kolację jemy o 8-mej. Trudno ją nawet całą „zmieścić” taka jest obfita. Kosztuje około 2 zł. Po kolacji prędko do domu, bo przepustkę mamy tylko do 9-tej. W domu pisanie korespondencji, czytanie książek i spać.
Na koszty wyżywienia dostajemy 6.30 zł dziennie. Jak Mamusia widzi, jest to prawie dość. Najwyżej 1 zł dziennie musimy dopłacać do własnej kuchni. Dzieje się to dlatego, że wybieramy lepsze i oczywiście droższe potrawy. W każdym razie pieniędzy mam dość i wogóle proszę mi ani grosza nie posyłać. „Sitawne” dostaliśmy do końca marca. Żadnych innych wydatków przecież nie mam (oprócz papierosów) i jeszcze mi na koniec miesiąca forsy zostanie chćbym nawet wydał na kolej do domu na Święta. Boże! Żeby się udało przyjechać! Tak samo proszę mi nie posyłać żadnej żywności, bo doprawdy nie miałbym co z tym zrobić. Apetyt mam dobry i jej najwięcej z moich kolegów. O Koszalinie wiele nie piszę, bo go jeszcze dobrze nie poznałem, bo i kiedy. Dużo tu zniszczeń. Ogólnie rzecz biorąc jestem zadowolony i dobrej myśli. Trudno trochę przyzwyczaić się do „drylu” wojskowego, do tego ciągłego salutowania, trzaskania butami itp. Stali się powoli człowiek automatem. Żadnych dyskusji, żadnych pytań, tylko słuchaj i powtarzaj bez przerwy „tak jest obywatelu majorze”. Obok munduru i płaszcza dostaliśmy 2 ręczniki =, 2 koszule, 2 pary kalesonów, 2 pary „użyczek” (których oczywiście nie użyczam), nici, pastę do butów, smar do butów i mydło. Narazie chodzę w swojej bieliźnie i swoich butach. Ale fasowane są porządne i będę w nich chodził. Ubrania nam nie odebrali. Czeka na chwilę powrotu w szafie w naszym pokoju. Tak samo mam ze sobą futro, które kładę pod głowę. Gdy się zrobi cieplej, to futro odeślę pocztą do domu. Narazie może mi się przydać czy to do przykrycia się, gdy jest zimno, czy to do podłożenia jak pisałem pod głowę. Zima tutaj całą parą. Jeden dzień był trochę cieplejszy. W płaszczu i mundurze już zupełnie ciepło, bo są grube, sukienne.
Wczoraj napisałem do Tadzia, Jurcia i Stryja. We wtorek mam mieć gotowe już zdjęcia, to zobaczycie „dzielnego wojaka”.
Wszystkie formalności z przepustkami mam już załatwione. To w ogóle tylko formalności.
Ciekawi mnie dlaczego nie zapłacili jeszcze Mamusi jeszcze za te moje wykłady, ale muszą zapłacić. Jak sobie Mamusia radzi z gospodarstwem? Dobrze, że Ciocia Zosia jest z Mamusią. Czy Marysia odwiedza? Ten kostium musi się dać do farbiarni chemicznej, to będzie jeszcze dobry. Proszę ten list dać do przeczytania Marysi, to dowie się trochę więcej o swoim „żołnierzu”. Proszę adresować dalej na Prokuraturę mimo że jestem w Sądzie, bo to wszystko jedno, a z Prokuratury wcześniej rano idzie żołnierz po pocztę i zaraz mi list oddaje.
Teraz zaczynam już zachody, aby uzyskać urlop na Święta. O tym tylko myślę! Może się mi uda. W każdym razie jest nadzieja.
Czuję, że po tych ćwiczeniach wrócę jeśli nie upasiony, to w każdym razie tęższy. Tylko ta tęsknota za Wami!!!
Całuję Mamusię i Wszystkich Swoich na Błażkówce najgoręcej
Wasz Staszek
P.S. Brudne chustki do nosa będzie mi prać sprzątaczka, więc żadnych brudów nie będę na razie posyłał ani czystej bielizny też nie potrzebuję.